,

CZAS APOKALIPSY

Czego dziś się boimy? Chorób... mimo, że medycyna tak dobrze rozwinięta. Relacji... mimo, że powstało wiele książek
na temat ich budowania. Braku pracy... mimo, że zewsząd słychać o kursach czy studiach doszkalających.

Choć żyjemy wśród wynalazków, o których nie śniło się poprzednim pokoleniom, wciąż odczuwamy lęk przed wojną
czy kataklizmami.

Czego jednak boimy się „głębiej”? Osamotnienia w chorobie, zawodu w relacjach, poczucia nieużyteczności na tzw. „bezrobociu”. Boimy się tego, że brutalny świat świetnie poradzi sobie bez nas i zostawi nas w samotności i bezsensie życia. Jakby tego wszystkiego było mało, nawet głoszone pod koniec roku liturgicznego Słowo Boże zawiera fragmenty
z Księgi, która kojarzy się ze strasznym „końcem”, czyli z Apokalipsy św. Jana. I przychodzi do głowy pytanie: Jak żyć?

Odpowiedź jest prosta, chociaż nie zawsze łatwa w realizacji. Chodzi o to, aby w tym wszystkim nie zgubić drogi, a raczej Drogi.

Moi uczniowie podczas sprawdzianów na katechezie czasem w żartach pisali: „Bóg jest odpowiedzią na wszystkie pytania”. Niby slogan, ale osobiście chciałabym, żeby według niego żyli. Bo przecież Pan Jezus faktycznie powiedział,
że jest Drogą.

Czego nas uczy przez swoje słowo w liturgicznym „czasie Apokalipsy”? Może tego, żeby... doczytać ją do końca. Nie zatrzymać się na „Armagedonie”, ale przejść przez niego jak Izraelici przez Morze Czerwone. Przejść do ostatnich rozdziałów Księgi, które tchną nadzieją i zachwytem, a wyobraźnię karmią pięknym opisem Miasta Świętego.

A czego nas uczy w codzienności życia? Najwyraźniej tego, by nie stanąć pośrodku fal, które przez doniesienia medialne czy nasze własne doświadczenia zdają się już prawie topić nadzieję, pokój serca i poczucie sensu. Nie stanąć pośrodku fal, tylko zapalić mały „lampion” w sercu i w nadchodzący Adwent wejść z modlitwą: „Marana tha! Przyjdź, Panie Jezu...
Przyjdź i swoją mocą prowadź, odnawiaj, przemieniaj wszystko”.


Małgorzata Sar

do góry